czwartek, 25 lipca 2013

Piotr Głuchowski "Lód nad głową"

Kryminał, polityczny thriller, sensacja. Plus dobra, współczesna powieść. Mam osobistą satysfakcję, gdyż w talent pisarski Piotra Głuchowskiego uwierzyłam po jego debiutanckiej książce. W tej autor potwierdził, że się nie myliłam.

Początek jak na dobrą sensację przystało; w terrorystycznym zamachu ginie minister sprawiedliwości i jego prawnicza świta. Wszystko wygląda na doskonale zorganizowaną akcję radykalnej prawicy. Tej sprawie, z dużym dystansem, przygląda się Robert Pruski, bohater dobrze mi znany z książki "Umarli tańczą". Znakomity dziennikarz z dużymi osobistymi problemami i nie mniejszymi zawodowymi. Facet, który właściwie wciąż ma pod górę. I jakoś się w tym wszystkim usiłuje odnaleźć.

Wygląda na to, że wykłady z dziennikarstwa to coś, co trafiło się Pruskiemu najlepiej jak mogło. Stabilna praca, stabilne emocje, stabilne dochody. A jednak ciągnie wilka do lasu... Swoim studentom Pruski zadaje mocny newsowy temat. Mają przyjrzeć się zabójstwom, które zataczają coraz szersze polityczne kręgi. Jeden z jego studentów, Paweł, podchodzi do tego bardzo poważnie.

A jeszcze poważniej jego dziewczyna; Maja, bystra córka jednego z byłych prominentów. Jej wywrotowa teoria zmienia życie nie tylko Pawła, ale też Roberta Pruskiego, który miałby ochotę na dziennikarską emeryturę, ale chcąc nie chcąc jest w samym centrum wydarzeń. No i zaczyna się akcja...

O reporterskim stylu Głuchowskiego pisałam już wcześniej. Jest świetny. Zwięzły, logiczny, doskonale budujący napięcie. Do tego dochodzi doskonała gra na emocjach, rodzaj inteligentnej gry z czytelnikiem, która świetnie się w tej książce sprawdza. No i bohaterowie... Wyraziści, wiarygodni, mocno osadzeni w dzisiejszych realiach. A główny bohater to po prostu majstersztyk.

Tym razem nie przyczepię się ani do końca, ani do początku, bo jest zbyt dobrze.

Czekam na trzecią odsłonę.

Piotr Głuchowski "Lód nad głową", Agora SA, 2013 r.

środa, 17 lipca 2013

Michael Booth "Sushi i cała reszta"


Michael Booth zabiera nas w podróż po Japonii szlakiem kulinarnych doznań, eksperymentów, odkryć. Podróż to zaskakująca, bo autor zagląda w miejsca niedostępne dla zwykłych turystów, nie boi się przy tym nowych doświadczeń, a nawet ryzyka.

 
Booth wędruje po całej Japonii – przez wielkie aglomeracje, aż po prowincję – i je właściwie wszystko, co mają na talerzach mieszkańcy tego kraju. Okazuje się, że możliwości kulinarne Japonii nie znają granic. Przedziwne dania łączą wszystkie możliwe smaki i łamią żywieniowe stereotypy, do których jesteśmy przyzwyczajeni. 

Ale jedzenie to tylko pretekst, by podejrzeć tzw. prawdziwe życie w Japonii. Autor wraz z rodziną poznaje nie tylko nowe smaki, ale przede wszystkim miejsca i ludzi. 

Podróż kulinarna staje się więc podróżą kulturową, w której jest miejsce na zachwyt, zaskoczenie, zauroczenie. Boothowie goszczą m.in. w programie kulinarnym, spotykają się z zawodnikami sumo (tu fantastyczna historia tego sportu), goszczą w najlepszych restauracjach, ale kupują też jedzenie na ulicy. Rozmawiają z ludźmi o ich ulubionych potrawach, poznają ich przyzwyczajenia, tradycje i kawał historii Japonii, która z kuchnią ma wiele wspólnego. Nie obywa się bez kulinarnych (i nie tylko) wpadek, ale ryzyko wpisane jest w tę historię od początku do końca. 

Autor lekko i zabawnie prowadzi narrację, jednak opisy japońskich dań traktuje niezwykle poważnie i skrupulatnie przybliża czytelnikom najbardziej wymyślne przepisy. Nie ma więc wątpliwości, że kuchnia to coś, czemu Japończycy z zapamiętaniem poświęcają swój czas i energię. Tu jedzenie jest sztuką, pasją, prawdziwą kreacją. A sushi to jedynie dodatek do całej reszty. Choć – zaznaczmy – dodatek tak wykwintny jak nigdzie indziej na świecie. 

 Michael Booth „Sushi i cała reszta”, PWN, 2013 r.
 

poniedziałek, 15 lipca 2013

Matthew Fort „Słodki jak miód kwaśny jak cytryny”, Beth Elon „Smakując Toskanię”

Dwie książki o Włoszech, które stawiam wysoko na półce z lekturami "na wakacje" i "po wakacjach". W "Smakując Toskanię" wróciłam do krainy, w której zapachu i smaku zakochałam się na zabój. Natomiast w "Słodki jak miód kwaśny jak cytryny" poznałam nieznany mi dotąd smak Sycylii. I już wiem, że muszę go poczuć osobiście.

Matthew Fort, autor książki „Słodki jak miód kwaśny jak cytryny” to brytyjski pisarz i krytyk kulinarny. Po sukcesie "Apetytu na Italię" ponownie wsiadł na swoją vespę (we Włoszech wszyscy jeżdżą skuterami!) i wyruszył odkrywać Włochy. Tym razem jego celem stała się Sycylia - wyspa tyleż kultowa, co tajemnicza i pełna sprzeczności. Również tych kulinarnych - a o kuchnię i jej sekrety przecież autorowi chodzi!

Ponad 50 przepisów  - słodkich, pikantnych, gorzkich - to wszystko znajdziecie w tej książce. Oczywiście w odpowiednim kontekście - społecznym, kulturowym, przyrodniczym. Ta książka to podróż, która zaskakuje, zachwyca, intryguje. I inspiruje. Mnie zainspirowała - do poznania Sycylii i do gotowania. Czego i Wam życzę!


Beth Elon zabrał mnie w „Smakując Toskanię” w swego rodzaju podróż sentymentalną do krainy, którą odkryłam w te wakacje i w której się zakochałam. W jej zapachu, klimacie, smaku. Te trzy elementy łączą się ze sobą, przenikają, tworząc wyjątkową mieszankę, która mocno szumi w głowie.

Dostajemy w tej książce ponad 100 przepisów na dania mniej lub bardziej znane. Albo zupełnie nieznane. Oliwa, zioła, warzywa. Makarony, sery, wina. Najlepsze restauracje z Florencji i kameralne knajpki z toskańskiej prowincji. To wszystko tu znajdziecie. Dowiecie się gdzie dobrze zjeść i jak dobrze ugotować dobre włoskie dania. Zajrzycie w zakątki Toskanii, których nie ma w przewodnikach. To może być wskazówka dla tych, którzy do Toskanii się wybierają, ale też fajne uzupełnienie dla tych, którzy tam już byli.

Fantastyczna podróż, w którą wybrałam się z wielkim sentymentem i apetytem.

Matthew Fort „Słodki jak miód kwaśny jak cytryny”, Beth Elon „Smakując Toskanię”, Wydawnictwo Pascal, 2013 r.

czwartek, 11 lipca 2013

Mariusz Urbanek "Brzechwa nie dla dzieci"

Mariusz Urbanek pokazał nieznaną powszechnie stronę życia kolejnego polskiego pisarza. I znów - podobnie, jak to było w przypadku Władysława Broniewskiego - wybrał postać wielowymiarową, barwną, nietuzinkową. Dostaliśmy portret wyjątkowego człowieka i artysty - Jana Brzechwy.

Zacznę jednak od Bolesława Leśmiana, gdyż to on "stworzył"  Brzechwę. Taki bowiem pseudonim wymyślił  poeta swojemu kuzynowi - adwokatowi Janowi Lesmanowi. Między kuzynami istniała szczególna więź; Jan (Brzechwa) podziwiał zdolnego i sławnego poetę Bolesława, sam bowiem pisał wiersze i jego największym marzeniem było zostać uznanym poetą. Jednak Leśmian nie zostawiał na poezji Brzechwy suchej nitki. Uważał, ze jego wiersze są sztampowe, nie widać w nich talentu, a jedynie porządne (i to nie zawsze) rzemiosło.
 
Wielka poezja przegrała z lekką formą, której pan adwokat oddawał się dla przyjemności i nie traktując tego poważnie. Najpierw pisał teksty do kabaretów, potem spróbował sił jako bajkopisarz i autor "rymowanek" dla dzieci. Okazało się, że to strzał w dziesiątkę! Tomiki wierszy Brzechwy dla dzieci schodziły na pniu. Tak niespełniony poeta przeszedł do historii jako najpopularniejszy autor dla dzieci. I chwała mu za to; gdyż cała inteligencja, satyryczny talent i bystre spojrzenie na świat objawiło się w wierszach dla najmłodszych, które do dziś goszczą w polskich domach.
 
Urbanek pokazuje też inne oblicza Brzechwy; mężczyzny, który uwielbiał kobiety (był stuprocentowym kobieciarzem) i miłością potrafił usprawiedliwić wszystko. Nawet swój brak zainteresowania Holocaustem (sam był przecież Żydem). Brzechwa to również świetny przyjaciel, kompan do zabawy. Znakomity adwokat, wyspecjalizowany w prawie autorskim. Taki sobie ojciec i mąż. I konformista, który wiedział co, dla kogo i jak napisać, żeby w socjalistycznej rzeczywistości żyć bezproblemowo i w miarę komfortowo.
 
Jan Brzechwa na tę książkę dobrze sobie zasłużył, a my dostaliśmy dogłębny, wielowymiarowy portret pisarza.  Absolutnie wyjątkowego pisarza; dowcipnego, inteligentnego, szalenie zdolnego. Który pisał, bo naprawdę to lubił.

Mariusz Urbanek "Brzechwa nie dla dzieci", Iskry, 2013 r.

wtorek, 2 lipca 2013

Jenny Gucci „Wojny rodziny Gucci”

To książka napisana z włoskim temperamentem (choć autorka Włoszką nie jest), demaskatorska i bezwzględna wobec tzw. wielkiego świata. To świat włoskiej rodziny Gucci, która stworzyła słynną markę i dom mody – rodziny nieprzyzwoicie bogatej, świetnie ustosunkowanej, a przy tym prowadzącej wewnętrzne wojny na śmierć i życie – w dosłownym tego słowa znaczeniu.
 
Książkę napisała Jenny Gucci, była żona jednego z najbardziej znanych Guccich. W bezpretensjonalny i wydaje się, że szczery sposób pokazuje historię swojej znajomości i małżeństwa z mężczyzną, który po latach miał się stać jej największym wrogiem.
 
To historia trochę jak z bajki; młoda, piękna dziewczyna marząca o karierze śpiewaczki poznaje starszego, szarmanckiego Paolo, który jest gotowy podarować jej cały świat. I tak rzeczywiście robi; futra, biżuteria, ubrania od słynnych projektantów podróże po całym świecie, rezydencje w Anglii, Włoszech i Nowym Jorku, przyjęcia u dyplomatów i milionerów – to wszystko staje się udziałem Jenny. Ślub z jednym ze słynnych Guccich wydaje się spełnieniem jej marzeń, a narodziny upragnionej córki mają przypieczętować tę sielankę.
 
Ale ta historia ma też drugą, znacznie bardziej mroczną stronę. Poza niewątpliwym talentem do zarabiania pieniędzy Gucci mają bowiem w genach agresję, zazdrość, chorą ambicję, poczucie władzy absolutnej i skłonność do nieobliczalnych zachowań. I tego również doświadcza Jenny, podobnie zresztą jak wszyscy inni członkowie modowej dynastii. Awantury, intrygi, wzajemne oskarżenia i walka o władzę w firmie przybierają niebezpieczne rozmiary. Tu nikt nie cofnie się przed niczym; łącznie ze zbrodnią. Po latach życia w luksusie sielanka Jenny się kończy, a Paolo staje się jej śmiertelnym wrogiem.
 
Zakładając wiec, że ta książka to zemsta na słynnych Guccich, to i tak czyta się ją z wypiekami na twarzy.
 
Jenny Gucci „Wojny rodziny Gucci”, Wydawnictwo Pascal, 2013 r.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Liza Marklund "Granice"

"Granice" zdecydowanie różnią się od poprzednich książek Lizy Marklund. Mniej w tej historii kryminalnych wątków, więcej psychologicznej gry, która rozgrywa się na kilku płaszczyznach dotykających tak życia osobistego bohaterów, jak też współczesnego świata. A jest to świat wielkiej polityki, pieniędzy, bezwzględnych mediów. I przede wszystkim ich przypadkowych ofiar.

Bardzo na tę książkę czekałam i po raz kolejny Marklund mnie nie zawiodła. Co tam nie zawiodła! Zaskoczyła i wciągnęła w swoją grę. Tym razem to gra niezwykle wyrafinowana, bardzo mocno osadzona w osobistym życiu głównej bohaterki dziennikarki Anniki Bengtzon. Już sama forma narracji o tym świadczy. Tę historię poznajemy z relacji samej Anniki, a także jej męża Thomasa. To związek po przejściach - Thomas zdradza Annikę, ona o tym wie. Rozstają się, wracają do siebie... W Nairobi, do której mężczyzna wyjeżdża na międzynarodową konferencję (pracuje w ministerstwie sprawiedliwości), też, tak naprawdę, chodzi o kobietę, o nowy romans.

A jednak sprawy nabierają zupełnie innego obrotu. Na granicy Kenii z Somalią Thomas, razem ze swoją niedoszłą kochanką i innymi dyplomatami z Europy zostaje porwany. Wygląda na to, że porywacze to zawodowcy. A stawką w tej rozgrywce jest  ludzkie życie.

Annika zrobi wszystko, żeby uratować męża. Podejmuje z oprawcami ryzykowną grę, stawiając na szali wszystko co ma i nie mając żadnej gwarancji, że ma to sens. Giną po kolei zakładnicy, nawet ci, za których zapłacono okup, a jednak Annika decyduje się pojechać do Afryki, by uwolnić męża. Męża, co do którego nie ma już żadnych złudzeń.

Tymczasem z relacji Thomasa poznajmy kulisy życia zakładnika. To wstrząsający obraz; fizycznego upodlenia, w którym do głosu dochodzą zwierzęce instynkty przeżycia. I jeszcze coś - Thomas obsesyjnie wręcz myśli o Annice. Jakby ten obraz miał go utrzymać przy życiu, uratować. I coś w tym rzeczywiście jest.

"Granice" to powieść, która się Marklund udała, choćby dlatego, że nie powiela poprzednich schematów. Ale też dlatego, że świetnie pogłębia relację Annika-Thomas (dotąd dość płytko, choć atrakcyjnie pokazaną) i tutaj również nie zamyka się w żadnym schemacie.

Tytułowe granice mają nie tylko geograficzne, kulturowe, polityczne i religijne znaczenie, ale sięgają znacznie dalej. Pokazują granice ludzkiej wytrzymałości, wytrwałości, odporności. Miłości również - a w tej książce Lizy Marklund miłości więcej niż w żadnej innej.

Liza Marklund "Granice", Czarna Owca, 2013 r.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...